A rekiny w oceanie
mają zębów pełen pysk,
Macheath ma w kieszeni majcher,
Lecz kto
widział jego błysk.
A w Tamizy
toń zieloną
Wpada nagle ten i ów,
Czy to dżuma, czy cholera?
Nie, to Mackie krąży znów.
I Szmul Meier gdzieś zaginął,
I niejeden bogacz znikł,
Jego złoto schował Mackie,
Ale o tym nie wie nikt.
Jenny Towler
znaleziono
Z nożem w piersi, ale cóż?
Mackie Majcher spaceruje
I nikt nie wie, czyj był nóż.
Gdzie jest
Alfons Glit, woźnica,
Czy ujrzymy go, czy nie?
Mackie tego nie wie wcale,
Chociaż każdy o tym wie.
A ten
wielki pożar w Soho:
Czworo dziatek, jeden dziad?
Mackie Majcher spaceruje,
Nikt nie pyta, każdy zgadł.
Kiedy rekin krwią się splami,
Krew w pamięci musi trwać...
Mackie nosi rękawiczki,
Żeby nic nie było znać.
PAN MACHEATH
Coelum, non animum mutant, qui
trans mare currunt.
W świadomości przeciętnego londyńczyka postacie
tego rodzaju, co „Kuba Rozpruwacz” albo ów nieznany bandyta
zwany „Majchrem”, nie odgrywały wielkiej
roli. Chociaż od czasu do czasu pojawiały się one w mniej solidnych gazetach,
nie mogły się jednak równać pod względem sławy z generałami prowadzącymi
wojnę transvaalską; coprawda generałowie ci nierównie większej ilości
ludzi zagrażali śmiercią niżeli zwykli bohaterowie noża.
Jednakże w Limehouse i Whitechapel "Majcher" pod względem
sławy znakomicie przewyższał generała, który zwalczał Burów. Ludzie,
zamieszkujący wielkie kamienne puszki na konserwy w Whitechapel,
potrafili doskonale ocenić różnicę pomiędzy wyczynami przeciętnego generała
a czynami ich własnych bohaterów. Rzeczą decydującą
było dla nich tylko to, że „Majcher” dopuszczał się swoich
zbrodni narażając się na inne niebezpieczeństwo osobiste, niżeli oficjalni
bohaterowie podręczników szkolnych.
Limehouse i
Whitechapel posiadają własną historię i własną naukę historii. Nauka
ta zaczyna się u niemowląt, a udzielają jej osoby wszelkiego
wieku. Najlepszymi spośród tych nauczycieli są dzieci. Orientują się one doskonale
w uznawanych tutaj dynastiach panujących.
Władcy ci,
zupełnie tak samo jak władcy z podręczników szkolnych, umieją należycie
karać tych, co odmawiają im daniny. Tak samo jak wśród tamtych, są wśród
nich sprawiedliwi i niesprawiedliwi, mniej jest tylko słabych, bo przecież
szczuje się na nich policję, czego tamci nie potrzebują
się obawiać. Oczywiście i oni, podobnie jak tamci, usiłują ukazywać się
ludziom w innym świetle: fałszują historię i dbają o stwarzanie legend.
Niektórzy wybitni
ludzie wynurzają się z mroku jak meteory. Przeszkody, na których przezwyciężenie
inni, równie uzdolnieni, potrzebowaliby dziesięcioleci, oni przeskakują
w ciągu kilku tygodni. Kilka zuchwałych zbrodni, dokonanych już od pierwszego
razu z wirtuozostwem doświadczonych fachowców – i już są na górze.
Człowiek,
którego szumowiny przedmieść zwały „Majchrem”, w istocie nie
mógł się poszczycić taką karierą. A jednak szczycił się nią. Bliższe jego
otoczenie, banda, w miarę sił starało się zatuszować niechwalebne wysiłki
pierwszych lat terminatorskich, nie świadczące o talencie ani obfitujących
w sukcesy.
Nie było
jednak rzeczą pewną, czy człowiek który założył
bandę był istotnie „Majchrem”. Coprawda w stosunku do swoich ludzi
twierdził uparcie i stanowczo, że jest bandytą Stanfordem Sillsem, i
tylko dzięki temu zdołał skupić dokoła siebie członków bandy, jednakże w
więzieniu w Dartmoor stracono w roku 1895 pewnego człowieka o którym nie on
sam coprawda ale policja twierdziła, że nazywa się Stanford Sills.
Czynami,
które ugruntowały sławę „Majchra”, było kilka następujących po
sobie szybko napadów bandyckich na otwartej drodze. Za to właśnie stracono
owego człowieka w Dartmoor. Jak wiadomo, lud nigdy nie wierzy w śmierć swoich
bohaterów, co można było i w ostatnich latach zaobserwować po śmierci Kitchenera
i Kreugera, toteż przypisywano mu jeszcze liczne morderstwa rabunkowe,
popełnione zimą roku 1895, które niewątpliwie nie mogły być dziełem człowieka
spoczywającego na cmentarzu w Dartmoor, a zapewne nie były także dziełem
człowieka, który przywłaszczył sobie jego przydomek i w ten sposób nadał
swoje piętno tym morderstwo.
Okrucieństwo, bezwzględność i przebiegłość, z jakimi
człowiek ten zmuszał innych przestępców do odstępowania mu sławy swoich
czynów, były może większe niżeli w stosunku do jego ofiar. Bardzo niewiele
ustępowały one tym, jakie stosują nasi profesorowie uniwersytetów, aby
podpisywać swoje nazwiska pod pracami asystentów.
Morderstwa te prawdopodobnie
popełniane były wyłącznie z głodu, gdyż zima owa była niezmiernie ostra, a
bezrobocie bardzo wielkie. Ale człowiek, który zużytkował sławę „Majchra”
w celu zorganizowania swojej bandy, dzielił jeszcze inną namiętność z
przedstawicielami sfer, które nam, nabywcom książek, są znacznie bliższe:
podobnie jak większość naszych najwybitniejszych przemysłowców, pisarzy,
uczonych, polityków itd, najchętniej czytał w gazetach,
że popełnia swoje czyny bez właściwego zainteresowania materialnego,
raczej z pewnego rodzaju zamiłowania do sportu
albo zapału twórczego, jeżeli nie wskutek niewyjaśnionego demonicznego popędu.
W prasie brukowej pojawiały się raz po raz artykuły,
które zwracały uwagę na sportowy charakter zbrodni „Majchra”.
Mimo to jest rzeczą prawdopodobną, że demon ten, znowu podobnie jak inni
nasi słynni przyjaciele, prócz gazet czytywał także
swoją książeczkę bankową. W każdym razie bardzo wcześnie doszedł do przeświadczenia,
że najlepszym przedmiotem wyzysku są zawsze tylko współpracownicy, a to
poznanie właśnie gwarantuje zawsze prawdziwą karierę.
Z „Powieści za trzy grosze"
Bertolda Brechta
(w tłumaczeniu Marcelego Tarnowskiego)
(wiersze tłumaczył
Władysław Broniewski)