Jankes w Rzymie
Przybył
następny poseł, tym razem od Kuturgurów czyli
bułgarskich Hunów. Odźwierny powiadomił Padwaya:
– Jest bardzo dostojny.
Nie mówi po łacinie ani po gocku. Posługuje się tłumaczem. Mówi, że jest
bojarem. Diabli wiedzą, co to takiego.
– Wprowadzić go.
Poseł Bułgarów był krępym,
krzywonogim mężczyzną o wystających kościach policzkowych. Miał wojowniczo
podkręcone wąsy i nos większy nawet niż Padwaya. Nosił piękny płaszcz podbity
futrem, workowate portki i jedwabny turban okręcony wokół ogolonej czaszki. Z
tyłu wystawały mu dwa śmieszne warkoczyki.
Mimo całej tej elegancji,
Martin miał poważne podstawy, żeby sądzić, że poseł nie mył się nigdy w życiu.
Tłumaczem był mały, nerwowy Trak. Trzymał się z lewej strony, o krok za
swym panem.
Bułgar podszedł ciężko stąpając
i ukłonił się sztywno. Nie podał ręki: widocznie nie było takiego zwyczaju
wśród Hunów. Padway odkłonił się i wskazał krzesło. Zaraz tego żałował: Bułgar
podciągnął nogi i usiadł po turecku. Zaczął mówić obcym, melodyjnym językiem,
jak domyślił się Padway, spokrewnionym z tureckim. Co trzy, cztery słowa robił
przerwę dla tłumacza.
Poseł: (ćwir, ćwir, ćwir)
Tłumacz: Jestem bojar Karojan...
Poseł: (ćwir, ćwir)
Tłumacz: Syn Chakira...
Poseł: (ćwir, ćwir)
Tłumacz: Syna Tardu...
Poseł: (ćwir, ćwir, ćwir)
Tłumacz: Poseł Kardana...
Poseł: (ćwir, ćwir, ćwir)
Tłumacz: Syna Kapagana...
Poseł: (ćwir, ćwir, ćwir)
Tłumacz: I wielkiego chana Kuturgów.
Była w tym jakaś poezja, choć słuchało się z trudem. Bułgar przerwał. Teraz
Padway przedstawił się i znów zaczął się duet.
– Mój pan, Wielki Chan...
– Otrzymał ofertę od
Justyniana, cesarza Rzymian...
– Pięćdziesięciu tysięcy solidów...
– Za powstrzymanie się od
najazdu na jego ziemie.
– Jeśli Thiudahad, król Gotów...
– Da nam więcej...
– Spustoszymy Trację...
– I zostawimy królestwo
Gotów w spokoju.
– Jeśli zaś nie...
– Weźmiemy złoto Justyniana...
– I najedziemy ziemie Gotów...
– Panonię i Noricum.
Padway odchrząknął i rozpoczął replikę z przerwami na tłumaczenie. Ten sposób
miał swoje zalety. Dawał czas na zastanowienie.
– Mój pan Thiudahad, król
Gotów i Italczyków...
– Upoważnił mnie do stwierdzenia...
– Że może zrobić lepszy
użytek ze swych pieniędzy...
– Niż przekupywać nimi
ludzi, żeby go nie napastowali...
– A jeśli Kuturgurzy myślą...
– Że mogą najechać nasze ziemie...
– To niech spróbują...
– Ale nie możemy im zapewnić...
– Bardzo gościnnego
przyjęcia.
Poseł zdziwił się.
– Uważaj, co mówisz człowieku...
– Gdyż wojska Kuturgurów...
– Pokrywają sarmackie
stepy jak szarańcza...
– Kopyta ich koni...
– Są jak uderzenie gromu.
– Chmury ich strzał...
– Przesłaniają słońce.
– Tam, gdzie przejdą...
– Trawa nie porośnie.
Padway nie dawał się.
– Najświetniejszy Karojanie...
– Może to i prawda...
– Ale mimo uderzenia
gromem i przesłaniania słońca...
– Gdy przed paru laty
Kuturgurzy nas napadli...
– Dostali tak, że zgubili
portki.
Gdy to przetłumaczono, Bułgar wyglądał przez chwilę na zaskoczonego. Potem
poczerwieniał. Padway myślał, że to ze złości, ale okazało się, że poseł
powstrzymywał się od śmiechu. Krztusząc się odpowiedział.
– Tym razem, człowieku,
będzie inaczej.
– Jeśli kto zgubi portki...
– To właśnie wy.
– Co zatem
?
– Płacicie nam
sześćdziesiąt tysięcy...
– W trzech ratach...
– Po dwadzieścia każda ?
Padway był niewzruszony. Bułgar dokończył.
– Zawiadomię mego pana...
– Kardana, Wielkiego
Chana Kuturgów...
– O twoim uporze.
– A za rozsądną łapówkę...
– Gotów jestem powiedzieć
mu...
– O potędze gockiego oręża...
– W słowach, które go odwiodą...
– Od planowanego najazdu.
Padway utargował łapówkę do połowy pierwotnej propozycji. Rozstali się w
najlepszej komitywie.
Z „Jankesa w Rzymie” L. Sprague de Camp
(w
tłumaczeniu Radosława Januszewskiego