Opo­wieść o wan­nie

   W "New York Eve­ning Mail" (z 28 XII 1917) Mr H.I.Menc­ken przy­pomniał publiczno­ści „za­po­mnianą rocz­nicę”. Tego bo­wiem dnia, 75 lat temu, pe­wien przed­się­biorczy komisjo­ner ba­wełny w Cincin­nati, pan A.Thom­son, wy­wołał nie­mały szum za­nu­rzając swe na­gie ciało w pierwszej wannie za­instalowa­nej w Sta­nach Zjed­noczonych. Czyn jego pocią­gnął za sobą gwał­towną burzę pro­testów, jako że ką­piel była po­wszech­nie uwa­żana za rzecz nie­natu­ralną i zagraża­ją­cą zdro­wiu i mo­ralności. Towarzy­stwa lekar­skie wy­ra­zi­ły swą dez­apro­batę, usta­wo­dawcy nało­żyli spe­cjalne po­datki, by nie dopu­ścić do rozpo­wszech­nia­nia się tego oby­czaju, a miasto Bo­ston - zaw­sze su­per­gor­liwe w ochranianiu swych obywateli przed szkod­li­wymi kon­tak­tami - wydało na­wet spe­cjalne prze­pisy, za­bra­nia­jące takich prak­tyk. Zainstalo­wa­nie wan­ny w Białym Domu przez pre­zy­denta Fillmore'a wy­wołało po­cząt­kowo po­wszechne oburze­nie, ale osta­­tecznie przy­kład ten prze­chylił szalę zwycię­stwa i ką­pa­nie się w wan­nach za­częło być tolero­wane, jeśli nie prak­tyko­wane przez na­szych dziadków.

   Historia ta, zgodnie z jej auto­rem, była „zbit­kiem kłamstw, utkanym z jaw­nych ab­sur­dów”, lecz mimo to została ochoczo po­chwy­co­na przez ludzi wszyst­kich klas i prze­ka­zy­wa­na jako jeden z naj­bar­dziej uświę­co­nych fak­tów naszej historii. Szarla­tani posłu­gi­wali się nią, by do­wieść głupoty le­karzy, le­ka­rze - by do­wieść po­stępu medy­cyny. Fabry­kanci wa­nien uży­wali jej jako do­wodu swej daleko­wzroczno­ści, a re­for­mato­rzy wszel­kich ma­ści - jako dowód jej braku. Wy­daw­cy od­woływali się do niej jako do świa­dec­twa włas­nej wiedzy. W spra­woz­da­niach rzą­dowych figu­ro­wa­ła jako wkład do po­wszech­nego do­bro­bytu. Wiele dzieł cytowało ją. Po­wta­rzali ją wielcy "my­śli­ciele", nie wyłą­cza­jąc pre­zesa Ame­rykań­skiego To­warzy­stwa Geo­graficz­nego i Ko­mi­sarza Zdrowia w No­wym Jor­ku. Dr H.Zinsser prze­kazał ją swo­im czy­telni­kom ja­ko jedno ze zda­rzeń za­pi­sanych w kroni­kach lekar­skich, a W.Wool­cott dzielił się nią ze słucha­czami przez ra­dio ja­ko z jesz­cze jedną z oso­bliwo­ści, które so­bie przy­swoił.

   W 1926 Mencken, „od­rodziw­szy się du­cho­wo i oczy­ś­ciw­szy z grze­chu”, do­szedł do wnio­sku, że po­su­nię­to się zbyt da­leko. Wy­znał pu­blicznie, że opo­wieść swą wyssał z pal­ca, i podkre­ślił szczegóły, któ­re kry­tycz­nie na­stawio­nemu czy­tel­nikowi po­winny od ra­zu po­ka­zać „gdzie jest pies pogrze­bany”. Wy­zna­nie to, zgod­nie z życzeniem autora, opu­bli­ko­wało trzy­dzie­ści dzien­ników „o łącz­nym na­kładzie ponad 220 mi­lio­nów”, a łatwo­wier­ność, z jaką opinia pu­bliczna (któ­ra zresz­tą opierała przede wszyst­kim na tych właś­nie ga­zetach) przyjęła po­przed­nią opo­wieść, zo­sta­ła na­pięt­nowana przez wy­dawców.
   Ale bujda nie mogła umrzeć. W miesiąc po wy­zna­niu przedru­ko­wało ją znowu wiele ga­zet, tych sa­mych, które za­mieściły przyzna­nie się do winy. Wo­bec tego Mencken poka­jał się raz jesz­cze, lecz i to wy­zna­nie pomi­nię­to mil­cze­niem. Stwo­rzona przez nie­go ba­jecz­ka o wan­nie na­brała tak cza­rodziej­skiej si­ły, że ni­czym była dla niej prze­szkoda tak ni­kła, jak praw­da. Ręczyli za nią kon­gres­mani, kazno­dzieje uwzględ­niali ją w kaza­niach, a profeso­ro­wie przedru­ko­wywali swe pod­ręcz­nik, by móc ją za­cytować. Cóż więc zna­czyło wyzna­nie ko­goś, kogo po­wszechnie uwa­żano za bufona, wobec świad­czeń tak czci­god­nych osobi­sto­ści.

   I tak opowieść o wannie rozchodziła się da­lej. Nie by­ło tygo­dnia, by nie po­wta­rzano jej w prasie lub z ka­te­dry. Menc­ken pró­bował raz i drugi od­ro­bić szko­dę, lecz wkrótce na­zwa­no go łgarzem i zmu­szono do wy­cofa­nia się z nie­równej walki. Opo­wieść ta zajęła miej­sce w ame­rykań­skiej mito­logii obok wi­śni Wa­szyng­­tona i nawróce­nia się Lin­colna. Dziś nie obali już jej ża­den argu­ment i żadne świa­dec­two. Wpraw­dzie, by ją oba­lić, wystar­czy­łoby spę­dzić 5 mi­nut w ja­kiej­kolwiek bi­blio­tece, ale jako artykuł wiary stała się nie­ty­kal­na dla fak­tów.
   Oczywi­ście, ma to swoje ra­cje. Histo­ria ta bo­wiem na­leży do tej ka­tegorii, co hipo­teza, że Bacon był Shake­spe­arem: można ją opo­wia­dać, przydając sobie uczo­ności, bez za­wra­ca­nia so­bie głowy na­bywa­niem wie­dzy. Przy­spo­rzyła ona sporo ła­twych dola­rów róż­nym mę­drcom i komentato­rom, którzy raz po raz wzbo­ga­cali ją o nowe szczegóły, uspra­wie­dli­wia­jąc w ten spo­sób koniecz­ność no­wych wy­dań swych pod­ręcz­ni­ków.

Z  "Natu­ralnej hi­sto­rii nonsensu"  Ber­gena Evansa
( w tłuma­czeniu Ha­liny Krahel­skiej )

           do Czytaj!