Opowieści barona
Kawalerowi, który by
chętnie dosiadł takiego, jak mój litewski wierzchowiec, konia, możecie panowie
zawierzyć jeszcze i taką jeździecką sztuczkę, choć może zda się wam ona czarodziejską,
niezwykłą banialuką.
Oblegaliśmy wtedy, nie pomnę już jakie,
miasto i naszemu feldmarszałkowi wielce o to chodziło, by dowiedzieć
się, co się dzieje w fortecy. Rzecz była trudna, niemożliwa prawie, jakże bowiem przedrzeć się do fortecy poprzez wszystkie
czaty, straże i mury obronne? Tym bardziej, że nie było takiego chwata, co by
się na taką rzecz ważył. Pełen męstwa i żołnierskiej gorliwości stanąłem natychmiast – kto wie, czy nie nazbyt
prędko? – przy jednym z największych dział. A
że dawano właśnie do twierdzy ognia, wskoczyłem w okamgnieniu na kulę
armatnią, aby mnie do twierdzy przeniosła. Właśnie byłem w połowie drogi, w powietrzu, gdy opadły mnie wątpliwości niemałej wagi.
Hm... łatwo się tam dostać, ale jak się wydostać z powrotem?
Zaraz przecież wezmą mnie za szpiega i powieszą na pierwszej lepszej
gałęzi. A nie życzyłbym sobie, by mnie taki honor spotkał.
Po takich i podobnych rozważaniach
szybko powziąłem pewne postanowienie i skorzystałem ze szczęśliwej sposobności,
gdy kula armatnia z fortecy leciała o parę kroków przede mną, ku naszemu obozowi.
Przeskoczyłem z kuli na kulę i, wprawdzie nie wypełniwszy
zadania, lecz zdrów i cały, powróciłem do kochanych towarzyszy
broni.
Równie jak ja biegły i zwinny w skokach był
mój koń. Ani rów, ani płot żaden nie zmusił go, by z prostej drogi zboczył.
Kiedyś puściłem się na nim za zającem, który przebiegał
w poprzek szerokiego traktu. Karoca z dwiema pięknymi damami jechała
właśnie drogą i znalazła się między mną a zającem. Mój koń przeskoczył tak
szybko na przestrzał przez karocę, w której szyby były właśnie podniesione,
i to nawet o nic nie zawadziwszy, żem ledwie zdążył zerwać z głowy kapelusz,
by siedzące w karecie damy za tę śmiałość w przelocie uniżenie przeprosić.
Innym znów razem chciałem przesadzić
bagno, które mi się na pierwszy rzut oka nie zdało tak szerokie, jak mogłem
się o tym przekonać, gdym w połowie skoku nad nim się znalazł. Szybując w
powietrzu, obróciłem się tedy w tę stronę, skąd się do skoku
porwałem, aby wziąć większy rozpęd. Dałem znów susa, który i tym razem
okazał się za krótki, tak iż wpadłem w bagno aż po
szyję. Utonąłbym niechybnie, gdyby nie moja siła. Trzymając
bowiem konia krzepko kolanami, wyrwałem się z bagna, ciągnąc się za
własny harcap ręką.
Z "Przygód Muenchhausena"
Gotfryda Augusta Buergera
(w tłumaczeniu Hanny Januszewskiej)