Słynny proces o obsunięcie się ziemi

Góry wznoszące się nad dolinami   Carson, Eagle i Washoe są bardzo strome i bardzo wysokie, gdy więc wiosną śniegi zaczynają top­nieć i rozgrzana warstwa zewnętrzna gleby wilgotnieje i mięknie, nadchodzi okres katastrofalnego obsuwania się ziemi. Czytelnik nie zrozumie, czym jest obsunięcie się ziemi, dopóki nie zamieszka w Nevadzie i nie zobaczy któregoś pięknego poranka, jak zbocze górskie obsuwa się aż na dno doliny, pozostawiając na stoku ogromną, bezdrzewną, ohydną bliznę – która będzie mu przypominała o tym zda­rzeniu przez wszystkie lata, jakie jeszcze przeżyje w pro­mieniu siedemdziesięciu mil od tego miejsca.

   Generał Buncombe został nadany, aby tak rzec, z Waszyngtonu do Nevady w sporej przesyłce tery­torialnych urzędników, na stano­wi­sko Prokuratora Stanów Zjednoczonych. Uważał się za utalento­wanego prawnika i marzył o sposobności zademonstrowania swych ta­lentów – częściowo ze wzglę­dów ambicjonalnych, częściowo zaś z uwagi na terytorialną niskość (co jest mocnym wyrażeniem) swej pensji. Trzeba za­znaczyć, że zasiedziali obywatele nowego terytorium spoglądają na resztę ludzkości z pełnym spokoju, dobrotliwym współczuciem – do­póki reszta ludzkości nie wejdzie im w paradę; jeżeli zaś wejdzie, dają jej ostrą nauczkę, która przybiera niekiedy formę złośliwego figla.

   Pewnego poranka Ryszard Hyde przygalopował pod drzwi mieszkania generała Buncombe'a w Carson City i nie uwiązawszy nawet konia pośpieszył przed generalskie oblicze. Wydawał się nie­zwykle wzburzony. Powiedział generałowi, że chce mu powierzyć sprawę i że w razie wygranej za­płaci pięćset dolarów. A potem chlusnąwszy potokiem przekleństw wyliczył swoje krzywdy ilustrując je gwał­tow­nymi gestami. Powiedział, iż od lat jest wszystkim wiadome, że gospodaruje z wielkim po­wodzeniem w okręgu Washoe i że po­siada ran­cho w dolinie u sa­mego podnóża gór oraz że Tom Morgan ma rancho tuż nad jego posiadłością, trochę wyżej na stoku.

   Nieszczęście chciało, że obsunął się stok i rancho Morgana – wraz z ogrodzeniem, budynkami, trzodą i stajniami – zjechało na dół i przy­kryło dokładnie całą jego posiadłość warstwą ziemi grubą na około trzydzieści osiem stóp. Morgan uważa, że objął to miejsce w po­siadanie i nie chce opuścić terenu; powiedział, że nie wszedł nikomu pod dach, że jest w swoim własnym domu i że ten dom stoi na tej samej ziemi i na tym samym rancho na którym zawsze stał; i wreszcie, że chciałby zobaczyć tego kto go stąd usunie.

---

   Chyba nigdy żaden człowiek na świecie nie był tak oburzony jak teraz generał. Powiedział że pierw­szy raz w życiu zdarza mu się sły­szeć o kimś kto stosuje tak jaskrawą przemoc. Powiedział dalej, że nie warto występować na drogę sądową, bo Morgan nie ma naj­mniejszego prawa zostać tam gdzie jest – nikt na świecie go nie poprze, żaden adwokat nie przyjmie jego sprawy i żaden sędzia jej nie wysłucha. Na to Hyde od­parł, że generał bardzo się myli, ponieważ miasto jest za Morganem. Hal Brayton, doskonały adwokat, zgodził się go bronić, a że w sądach jest właśnie przerwa wakacyjna, sprawę ma rozpatrzyć sędzia arbiter. Były gubernator Roop został już wy­znaczony na to stanowi­sko i otworzy posiedzenie sądu tegoż dnia o godzinie drugiej po południu w dużej sali zebrań, tuż obok ho­telu.

   Generał nie posiadał się ze zdumienia. Powiedział że już od dawna podejrzewał, iż niektórzy miesz­kańcy terytorium to głupcy, ale do­piero te­raz zyskał pewność. Dodał jednak, żeby się Hyde nie de­nerwował, żeby się nic a nic nie denerwował i zbierał świadków, bo zwy­cięstwo jest tak pewne, jakby już było po sprawie. Hyde otarł łzy i wyszedł.

   O godzinie drugiej po południu sąd rozpoczął obrady; sędzia arbiter Roop siedział na swym tronie w otoczeniu szeryfów, świadków i ze­bra­nej publiczności, na twarzy zaś miał wyraz powagi tak solen­nej, że niektórzy spośród jego towarzyszy–spiskowców zlękli się, czy przy­pad­kiem nie zaszło niepo­rozumienie i czy aby Roop na pewno pojął, że uczestniczy w żarcie.  Na sali panowała wręcz martwa cisza, bo przy naj­lżejszym szmerze odzywał się surowy głos sędziego:
   – Sąd
przywołuje zebranych do porządku !   
a szeryfowie powtarzali natychmiast to wezwanie. Niebawem obładowany księgami prawniczymi ge­nerał zaczął sobie torować drogę przez tłum widzów; do jego uszu dotarł rozkaz sędziego:
   – Rozstąpić
się przed prokuratorem Stanów Zjednoczonych !
będący pierwszym pełnym szacunku uznaniem jego urzędowej godności, z jakim spotkał się w Car­son, nic więc dziwnego, że miły dreszcz przebiegł mu po skórze.
  
Przesłuchani świadkowie rekrutowali się spośród członków Izby Ustawodawczej, wysokich urzęd­ników rządowych, farmerów, In­dian, Chiń­czyków, Murzynów. W trzech czwartych byli to świadkowie pozwanego Morgana, a mimo to ich zeznania przemawiały na ko­rzyść po­woda Hyde'a. Każdy nowy świadek oświetlał garścią nowych faktów absurdalność roszczeń człowieka, który utrzymywał, że jest  właści­cielem cu­dzej własności, ponieważ obsunęło się na nią jego rancho. Potem wygłosili przemówienia obrońcy Morgana; bar­dzo słabe prze­mówienia, które ani trochę nie wzmocniły jego pozycji.

   Teraz wstał generał z wyrazem błogiej radości na twarzy i mówił jak w natchnieniu; grzmocił pięścią w stół, walił dłonią w księgi praw­nicze, krzyczał, ryczał, wył, cytował wszystkich i wszystko – poezję, satyrę, statystykę, historię, bluźnierstwa – i na zakończenie wzniósł gromki okrzyk za wolnością słowa, wolnością prasy, wolnością nauczania, za Wspaniałym Ptakiem Ameryki i za zasadami ab­so­lutnej sprawiedliwo­ści. [ oklaski ]

   Generał siadł najgłębiej przekonany, że jeśli mocne zeznania świadków, wielka mowa oskarżyciel­ska i ufne, pełne zachwytu oblicza cze­goś dowodzą – Morgan przegrał sprawę z kretesem.
  
Były gubernator Roop oparł głowę na rękach i pogrążony w myślach trwał w tej pozie kilka minut, a milczące audytorium czekało na jego decyzję. Potem podniósł się, stał przez chwilę wyprostowany, z głową pochyloną, i znowu myślał. Później przechadzał się dłu­gimi, powol­nymi krokami trzymając brodę w dłoni, a publiczność wciąż czekała. W końcu wrócił na swój tron, usiadł i głosem uroczy­stym roz­począł przemowę:

Panowie! czuję ciężar spoczywającej na mnie dzisiaj odpowiedzialności. Nie jest to zwykła sprawa. Prze­ciwnie: jest to jedna z najtrud­niej­szych i najdonioślejszych spraw, jakie kiedykolwiek roz­strzy­gał czło­wiek.  Panowie – przysłuchiwałem się pilnie zeznaniom świad­ków i wy­wnio­sko­wałem, że  w swej większości, w swej przeważającej większości, przemawiają one na korzyść Hyde'a. Śledziłem też z wielkim zainte­resowaniem wywody stron. Zwłaszcza zaś porwała mnie mistrzowska i nie­od­par­ta lo­gi­ka wywodów znakomitego praw­nika, który zastępuje przed sądem powoda Hyde'a. Ale strzeżmy się, panowie, abyśmy w chwili tak doniosłej nie ulegli sugestii zwy­kłych ludzkich zeznań, zwykłej zręcz­ności w argumentowaniu i zwykłemu ludzkiemu pojęciu słuszności. Panowie! Nie przy­stoi nam, nędz­nym robakom, wtrącać się do wy­ro­ków Boga. Bo nie wątpię, że to Niebiosa w swej nieodgad­nio­nej mądrości uznały za właściwe w jakimś im tylko wiadomym celu prze­su­nąć far­mę po­zwanego. Je­steś­my istotami niższego rzędu i dlatego musimy się poddać woli Niebios. Sko­ro Niebiosa posta­no­wi­ły wyróżnić po­zwa­nego Morgana w ów znamienny i cudowny sposób, sko­ro Niebiosa, niezado­wo­lo­ne z po­ło­że­nia rancho Morgana na stoku góry, posta­nowiły prze­su­nąć je na pozycję bardziej wy­god­ną i bardziej korzystną dla jego właściciela – nie przystoi nam, nędz­nym ro­ba­kom, kwestio­nować pra­wo­moc­ność tego aktu czy też badać motywy, które go spo­wo­do­wa­ły. Nie! To Nie­biosa stworzyły far­my i Niebiosa mają prawo zmieniać je, przeprowadzać z ni­mi rozmaite eksperymenty i przesuwać je to tu to tam we­dług własnej chęci i uznania. My musimy bez skargi poddać się ich woli. Ostrzegam was, panowie, że to co się tam zdarzyło jest jednym z tych zjawisk od których wara świę­tokradczym rę­kom, myślom i ję­zykowi człowieka! Panowie – sąd stwier­dza wyrokiem, że powód Ry­szard Hyde zo­stał pozbawiony swego rancho na skutek do­pustu bożego! Od tej decyzji sądu nie ma odwoła­nia.

   Buncombe porwał swój ładunek ksiąg prawniczych i wybiegł dygocąc z oburzenia. Nazwał Roopa natchnionym idiotą i cudotwór­czym głup­cem. W dobrej wierze wrócił wieczorem i czynił Roopowi wy­rzuty błagając go, by choć z pół godziny pochodził tam i sam po pokoju i zastano­wił się, czy nie znajdzie jakiegoś sposobu na zmianę wyroku. Roop uległ w końcu – wstał i zaczął się przechadzać.  Przechadzał się dwie i pół godziny, aż w pewnej chwili wielka radość rozświetliła mu twarz. Jak wyja­śnił Buncombe'owi, przyszła mu do głowy myśl, że ran­cho znajdu­jące się pod spodem należy nadal do Hyde'a, bo jego tytuł prawny do własności nie został bynajmniej naruszony, i że jego – Ro­opa zdaniem – Hyde ma prawo wykopać rancho, i...

   Generał nie wysłuchał tego zdania do końca. Ale bo też był człowiekiem niecierpliwym i poryw­czym. Po upływie dwóch miesięcy zdołał wreszcie zrozumieć, że z niego zakpiono.

 

Z  „Pod gołym niebem” Marka Twaina
( w tłumaczeniu Krystyny Tarnowskiej )
Wydawnictwo Iskry

           do Czytaj!