Wer­bu­nek

                      

Czuję w dłoni ostry chłód wil­got­nego krysz­tału, unoszę roz­iskrzony kie­lich z prze­zro­czy­stym pa­lą­cym napo­jem i za­sła­nia­jąc nim twarz wolno omia­tam wzro­kiem salę. Sta­ram się opano­wać napię­cie, ką­tem oka do­strze­gam czło­wiek, który w zielo­nej glan­sowa­nej teczce figu­ruje pod nu­me­rem 713. Wi­dzia­łem go przed­tem tylko je­den raz, na ma­lut­kiej fo­to­gra­fii, ale teraz po­znaję bez­błęd­nie. To on. Przy­kładam szkło do ust, pocią­gam al­ko­hol, wolno odwra­cam twarz. On po­woli pod­nosi na mnie wzrok. Na­sze spoj­rzenia krzy­żują się. Uda­jąc ra­do­sne zdzi­wienie ma­cham mu ręką na po­wita­nie. Zdu­miony od­wraca się za siebie – ni­kogo. Znów pa­trzy na mnie pyta­jąco: – Do kogo ma­chasz? – Do ciebie, do cie­bie, do ko­góżby in­nego! – Roz­suwa­jąc tań­czą­cych, z kie­lisz­kiem w dłoni prze­py­cham się w jego kie­runku.
   – Jak się masz! Nigdy bym nie przy­pusz­czał, że cię tu spo­tkam! Pamię­tasz ten wspa­niały wie­czór w Van­couver ?
   – Nigdy w życiu nie byłem w Kana­dzie.
   – O, przepra­szam – mówię spe­szony, wpa­trując się w jego twarz. – Tak tu ciemno, a pan tak bar­dzo przy­pomina mojego znajo­mego... Pro­szę wy­ba­czyć...

...

   Scho­dzę pierw­szy na dół i z obo­jętną miną po­grą­żam się w po­rannej pra­sie.
   Oto scho­dzi na śnia­danie starsze mał­żeń­stwo. Po chwili ko­bieta w nie­określo­nym wieku, nie­określo­nej na­ro­do­wo­ści, z głu­pim na­pastli­wym pie­skiem. Oto grupa Ja­poń­czy­ków. A oto i mój czło­wiek. Uśmie­cham się, ki­wam mu głową. Po­znaje mnie, od­po­wiada na po­zdro­wie­nie...

...

   Wie­czo­rem tańczę zapa­miętale. On sie­dzi na tym sa­mym miej­scu co wczo­raj. Jest sam. Uj­rzaw­szy go uśmie­cham się przyjaź­nie. Pusz­czam do niego oko i na migi za­pra­szam do roz­ocho­co­nego tłumu. Uśmie­cha się i ge­stem odma­wia.
                 
Na­stęp­nego ranka znów jestem pierw­szy w hallu. Zjawia się tuż po mnie.
   – Dzień dobry – mówię, pod­suwa­jąc mu po­ranną prasę.
   – Dzień dobry – od­po­wiada uprzej­mie.
Na pierw­szych stro­nach wszystkich ga­zet pre­zy­dent Ugandy Idi Amin. Za­mie­niamy kilka słów i idziemy na śnia­da­nie.
                 
Teraz naj­waż­niejsze, żeby go nie spło­szyć. Można, ma się rozu­mieć, chwy­cić byka za rogi, ale mam kilka dni w za­pa­sie i dla­tego sto­suję „kon­takt stop­niowy”.
...

   Wie­czo­rem pijemy z Sie­demset Trzyna­stym. Nie podej­rzewa, że od dawna ma swój nu­mer, że cen­tralny kom­pu­ter po­świę­cił mu szcze­gólną uwagę, że do­okoła gór­skiego ho­telu zgroma­dzono nie­ba­ga­telne siły GRU, że z Akwa­rium przybył je­den z czo­ło­wych psy­cholo­gów II Za­rządu Głów­nego, puł­kow­nik Stresz­niew, który do­ko­nał wnikli­wej ana­lizy na­krę­co­nego przeze mnie króciut­kiego filmu. Sie­dem­set Trzy­nasty nie wie, że pracę mię­śni jego twarzy ba­dali być może naj­lepsi psy­chia­trzy taj­nego świata wy­wiadu.
   Pi­jemy i żartu­jemy. Rozma­wiamy o wszystkim: o pogo­dzie, o pienią­dzach, o ko­bie­tach, o suk­ce­sie, o władzy, o obro­nie po­koju i za­po­biega­niu świato­wej ka­tastro­fie nu­klear­nej. Musi się zna­leźć ja­kiś temat, który on pod­chwyci i sam za­cznie mó­wić. Naj­waż­niej­sze, żeby mówił wię­cej ode mnie. Trzeba tylko zna­leźć wła­ściwy klu­czyk, wła­ściwy te­mat. Znowu pi­jemy i opo­wia­damy za­bawne hi­sto­ryjki.
   Klu­czyk już jest. In­tere­sują go re­kiny. Pyta czy wi­dzia­łem film „Szczęki”? Nie, jesz­cze nie. Ach, co za film! Pasz­cza re­kina po­ja­wia się w naj­mniej spo­dziewa­nym mo­men­cie. Efekt pioru­nu­jący! Opo­wiada mi o zwy­czajach re­ki­nów. Zdu­mie­wa­jące istoty... Śmie­jemy się. Stara się od­gad­nąć moją narodo­wość. Grek? Ju­go­sło­wia­nin? Czech skrzy­żo­wany z Wło­chem? Turek z Niem­cem? Nie, je­stem Rosja­ninem. Obaj wybu­chamy śmie­chem. Cóż ty, Ru­sku, tutaj pora­biasz? Jesteś szpie­giem? Chcesz mnie zwer­bo­wać? Tak! Ry­czymy ze śmie­chu.
   Rap­tem prze­staje się śmiać.
   – Na­prawdę je­steś Rosja­ninem ?
   – Na­prawdę.
   – Je­steś szpie­giem ?
   – Szpie­giem.
   – Przy­szedłeś mnie zwer­bować ?
   – Jak naj­bar­dziej.
   – Wiesz o mnie wszystko ?
   – Wszyst­kiego nie wiem. Tylko co nieco.
Długo mil­czy.
   – Na­sze spo­tkanie zostało sfilmo­wane i bę­dziesz mnie teraz szanta­żo­wać ?
   – Na­sze spo­tkanie zostało sfilmo­wane, ale nie mam za­miaru cię szan­ta­żo­wać. Być może to się kłóci z ka­no­nem po­wie­ści szpie­gow­skiej, ale szan­taż nigdy nie przy­no­sił pożą­da­nych wyni­ków i dla­tego nie stosu­jemy szan­tażu. Przy­najm­niej moja insty­tucja.
   – Je­steś z KGB ?
   – Nie, je­stem z GRU.
   – Nigdy o czymś ta­kim nie sły­szałem.
   – Tym le­piej.
   – Słuchaj, Ru­sku, skła­dałem przy­sięgę, że nigdy nie prze­każę żad­nych infor­macji obcym mo­car­stwom.
   – Nie mu­sisz ni­komu przeka­zy­wać żad­nych se­kre­tów.
   – No więc czego się po mnie spo­dzie­wasz ? – Naj­wyraź­niej nigdy w życiu nie spo­tkał ży­wego szpiega i roz­mowa ze mną bardzo go cie­kawi.
   – Na­pi­szesz książkę.
   – O czym ?
   – O okrę­tach pod­wod­nych z bazy Rota.
   – Wiesz, że je­stem z tej bazy ?
   – Prze­cież wer­buję wła­śnie cie­bie, a nie tych przy są­sied­nim stoliku.
Znowu wy­bu­chamy śmie­chem.
   – Mam wraże­nie, że oglą­dam film sen­sa­cyjny.
   – Zawsze ma się takie wraże­nie. Ja też nigdy nie przy­pusz­cza­łem, że tra­fię do wy­wiadu.
   – Słuchaj, Ru­sku, za­czekaj. Do­bra, po­wiedzmy że napi­szę książkę. I co dalej?
   – Opubli­kuję ją w Związku Ra­dziec­kim.
   – Mi­lio­nowy na­kład.
   – Nie. Tylko 43 eg­zempla­rze.
   – To nie­wiele.
   – Pła­cimy po 17000 dola­rów za każdy eg­zem­plarz. Kon­traktu nie pod­pi­su­jemy. 10% z góry. Reszta po otrzy­ma­niu ręko­pisu, pod warun­kiem, ma się ro­zu­mieć, że poru­sza za­gad­nienia inte­re­sujące na­szych czytel­ni­ków. Potem książkę można bę­dzie wy­dać po an­giel­sku. Jeżeli pewne szcze­góły okażą się niecie­kawe dla za­chod­niego czy­tel­nika, to w wer­sji ame­ry­kań­skiej można bę­dzie je po­minąć. Nie ma więc żad­nego prze­ka­zy­wa­nia ta­jem­nic. Jest wy­łącznie wol­ność druku. Lu­dzie piszą nie tylko o okrę­tach pod­wod­nych, piszą na znacz­nie strasz­niej­sze tematy i nikt ich za to nie sądzi.
   – Im wszystkim rów­nież płaci­cie ?
   – Niektó­rym.
Ure­gulo­wałem ra­chu­nek i posze­dłem spać.

Z „Akwa­rium” Wik­tora Suwo­rowa
(w tłu­ma­cze­niu An­drzeja Miet­kow­skiego)
Wy­dawnic­two Edi­tions Spotka­nia, 1990

           do Czytaj!