|
Kwintesencja naiwności |
4 X 2013 |
P.Tomek Wójtowicz
napisał na FB: „Każdy jest pewny co do swoich przekonań i myśli, że
stworzy idealne państwo – tylko nikt nie myśli jakie mogą być skutki
uboczne takiej polityki; bo zawsze są. Nie da rady każdemu dogodzić. Trzeba znaleźć
wspólną płaszczyznę między różnymi grupami społecznymi. Na dzień dzisiejszy
nie widzę żadnej partii, która mogła by wprowadzić zrównoważony rozwój na
podstawie sprawiedliwości, racjonalnego podejścia i społecznego pragmatyzmu...”
Postępowcy w swej
bezbrzeżnej naiwności, pewni swej intelektualnej głębi, produkują takie
sentencje na kilogramy. Zacytowałem – i będę analizował – te,
bo jest to bełkot (przepraszam, p.Tomku!) wręcz niewiarygodnie typowy.
Pierwsze zdanie jest
absolutnie prawdziwe. Dlatego Nowa Prawica nie chce tworzyć
„idealnego” państwa – bo takie próby nieodmiennie kończą
się stworzeniem... więzienia. Chcemy tylko zapewnić ludziom prawo do dążenia
do szczęścia (cytat z Konstytucji USA) – i kompletnie nas nie interesuje,
czy będą szczęśliwi jako ojcowie rodzin, czy np. zaćpają się na śmierć.
Chcemy, by każdy był kowalem własnego losu.
Zdanie drugie to banał: „Nie
da rady każdemu dogodzić”. Toteż nawet nie będziemy
próbować komukolwiek dogadzać!
Następne zdanie jest
niebezpieczne: „Trzeba znaleźć wspólną płaszczyznę między różnymi grupami
społecznymi”. Otóż nie mam pojęcia, co to jest „wspólna płaszczyzna
między grupami” – nie wiem nawet do jakiej kategorii logicznej ta
„płaszczyzna” należy – i stawiam złotówki przeciwko okruszkom,
że p.Tomek też nie ma pojęcia. Użył sloganu, który po prostu nic nie znaczy
– ale ten, kto go używa, albo jest cwaniakiem, który chce wywrzeć na
innych wrażenie, że jest bardzo mądry – albo po prostu sam myśli, że
wie, co to znaczy.
To drugie jest
niesłychanie niebezpieczne. P.Tomku! Jeśli Pan NATYCHMIAST nie powie sobie:
„Nie będę mówił o rzeczach, których nie potrafię zdefiniować”
(„Wspólna płaszczyzna między grupami jest to (tu genus proximum),
które od niewspólnych płaszczyzn rożni się (tu differentia specifica)
a od płaszczyzn między jednostkami różni się (druga differentia specifica)
– pozostanie Pan nadętym bucem plotącym bez ładu i składu – albo,
co gorsza, politykiem unijnym.
To nie koniec analizy
tego zdania: p.Tomek chce, by podmiotami były „grupy społeczne”.
Otóż to też właśnie niesłychanie niebezpieczne – bo wytwarza konflikty,
których w normalnym dyskursie politycznym nie ma!
(„Socjalizm
jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się problemy nie znane w żadnym
innym ustroju...” – kto to powiedział?)
W normalnym
społeczeństwie dyrektor szkoły w Pcimiu Dolnym kłóci się z nauczycielem
Kowalskim o wysokość pensji – a w Pcimiu Górnym robi to inny dyrektor
z innym nauczycielem. Każda ze szkół ma inne możliwości finansowe, inne
warunki, każdy nauczyciel ma inne zdolności (w ogóle nie ma dwóch identycznych
ludzi!) nie istnieje więc żaden
związek między wysokością pensji jednego, a wysokością pensji drugiego!
Jeśli natomiast zaczną
ze sobą dyskutować ZZNauczycieli ze ZZ Właścicieli Szkół (lub, nie daj Boże, z
państwem!!) to natychmiast sprawa się komplikuje. Zaczynają się groźby
strajków, protestów, lockoutów, pojawiają się eksperci mówiący o sprawiedliwości
społecznej mierzonej różnicą mediany zarobków kobiet w porównaniu do 0,83
mediany zarobków mężczyzn – a trafiają się nawet eksperci używający tu
różniczek i całek!!
Tymczasem jest to w
świetle zdania: „Nie istnieje żaden związek między wysokością
pensji jednego z wysokością pensji drugiego” kompletny
nonsens. Dlaczego jeśli podniesiono Kowalskiemu, to należy podnieść
Wiśniewskiemu??!!!?????
Państwo powinno więc
przyjąć, jak to zwięźle ujęła śp.Małgorzata
baronowa Thatcherowa: „Żadne grupy społeczne nie istnieją; istnieją tylko jednostki
i rodziny”. Nie robi jednak tego –
bo tabuny przemądrzałych ekspertów (z tych negocjacyj żyjących) oraz polityków
(żyjących z obiecywania czegoś różnym grupom
społecznym – grupom, bo tylko wtedy otrzymują hurtem setki tysięcy
głosów!) zapewniają maluczkich, że tak właśnie musi być.
Thatcherowa miała
absolutną rację. Wszelako, choć nikt nigdy nie widział „grupy
społecznej”, politycy takie grupy sztucznie tworzą – by „tworzyć
wspólne płaszczyzny”. Na tworzeniu takich „płaszczyzn”
zarabia się znacznie, znacznie więcej niż na tworzeniu np. realnej płaszczyzny
asfaltu pokrywającej most...
Tworzenie takich grup
jest niesłychanie łatwe. Ot: badamy, ile średnio zarabiają bruneci, a ile
blondyni. Powiedzmy, że bruneci zarabiają o 10% więcej. I już można
utworzyć Stowarzyszenie Blondynów – domagające się by bruneci płacili 3%
„janosikowego”, które byłoby przekazywane blondynom. Na co
Stowarzyszenie Brunetów...
Bajka? Skąd–że
znowu! Przecież dokładnie to samo zrobiono z mężczyznami i kobietami. Normalnie
mężczyzna ze swoją kobietą tworzą team przeciwko innym takim parom –
w dzisiejszym (od XX wieku) społeczeństwie rodzinę rozbito i mówi się wręcz o
„wojnie płci”!!!
Mam nadzieję, że w
rzeczywistości średnia zarobków blondynów jest taka sama, jak brunetów –
nie uda się więc wprowadzić tego konfliktu. Zresztą: zawsze można się
przefarbować... Jednak znam podział (którego Państwo nigdy, na szczęście, w polityce
nie używacie!) gdzie jedna z grup zarabia znacznie więcej, niż inna. Nie napiszę,
o jakie grupy chodzi – a są one zdefiniowane precyzyjnie, znacznie
lepiej, niż bruneci i blondyni – bo któryś z polityków mógłby to istotnie
wykorzystać. Trzeba bowiem pamiętać o panującej w d***kracji zasadzie:
„Wymyśl
największe głupstwo – a ONI je zrobią!”
I zdanie ostatnie:
"Na dzień dzisiejszy nie widzę żadnej partii, która mogła by wprowadzić
zrównoważony rozwój na podstawie sprawiedliwości, racjonalnego podejścia
i społecznego pragmatyzmu...”
Tak jest, p.Tomku: KNP
nie będzie „wprowadzał rozwoju”. W Ameryce w XVIII i XIX wieku
żadna partia nie „wprowadzała rozwoju”: rozwój wprowadzali rolnicy,
inżynierowie, wynalazcy, robotnicy, kapitaliści, kupcy – każdy na
własną grabę, nie pogrupowani w żaden „grupy społeczne”;
dzisiejszy kupiec jutro mógł zostać rolnikiem, a robotnik –
kapitalistą. Państwo miało tylko nie przeszkadzać w tym rozwoju i wykonywać
wyroki sądów (oczywiście żadnych „pozwów zbiorowych”, czyli komunistycznych,
wtedy nie było!!).
Nie wiem, dlaczego
rozwój miałby być „zrównoważony” – i co to właściwie znaczy?
Leniom ma dobrobyt wzrastać tak samo, jak pracusiom? A może p.Tomek uważa, że
rozwój: 100 – 101 – 102 – 103 – 104 – 105 –
106 – 107 – 108 – 109 – 110 – 111 – 112... jest
„lepszy” niż rozwój: 100
– 115 – 117 – 99 – 120 – 140 – 115
– 170 – 140 – 130 – 170 – 190 – 210 ?
Niech Pan sam się
zastanowi: czy Pan sam wie, o co Panu chodziło?
I proszę mi nie
odpowiadać, że postulat „zrównoważonego rozwoju” widział Pan w
pracach wybitnych ekonomistów. Myśl Pan sam! „Wybitni” ekonomiści
bardzo często – zwłaszcza w naszych czasach – bełkocą i bredzą. Za
to dziś można dostać nawet i Nobla...
Państwo nie powinno
zajmować się rozwojem, w szczególności opartym na zasadzie sprawiedliwości. Od
wymierzania sprawiedliwości jest zdrowy rozsądek – a w ostateczności:
sądy. „Racjonalne zaś podejście” wymaga, by nie przeszkadzać
– obawiam się jednak, że p.Tomek rozumie przez to, że państwo powinno
pilnować, by proporcja produkowanych butów i skarpetek była właściwa,
racjonalnie uzasadniona. Tymczasem my nie wiemy, jaka liczba skarpetek czy
stali jest „racjonalnie uzasadniona” – i nie tylko nie
mamy zamiaru się dowiedzieć, ale twierdzimy, że takie zwierzę nie istnieje.
„Racjonalnie uzasadniona” – a i to tylko do pewnego stopnia
– może być co najwyżej liczba czołgów.
Oczywiście przy takim
podejściu 99% ekonomistów, polityków, urzędników i wszelkich optymalizatorów
jest zbędnych. Będą musieli zająć się produkcją butów, rakiet kosmicznych
czy fryzjerstwem. Czymś pożytecznym.
Wreszcie
„społeczny pragmatyzm” oznacza zapewne, że nie mamy dążyć do
robienia tego, co jest słuszne – lecz powinniśmy dojść do ugody z rozmaitymi
„grupami społecznymi” co zapewni nam beztroskie sprawowanie władzy
przez dziesięciolecia. Robić nie to, co jest słuszne – lecz to, co zapewni
nam głosy w następnych wyborach.
Do nieuniknionego
krachu takiego państwa.
Jak widać: bardzo
poważnie potraktowałem te kilka zdań młodego człowieka. Mam nadzieje, że
zrozumie – i zejdzie z drogi, na którą wkroczył.
A zresztą: każdy jest
kowalem własnego losu...
Nie samym JKM
człowiek żyje: |