Je­rzy Po­mia­now­ski

1974

z „Bry­dża” 4–1974

Przy sanato­ryjnym stoliku

Zwolenni­ków agno­stycyzmu ucieszy zapewne moje stwier­dze­nie, że uro­ków brydża do końca poznać nie sposób.  Przez wiele, wiele lat konten­towałem się walką o sportową sławę w różnych turniejach, kon­gre­sach i ka­drach, znajdo­wa­łem też niemałą satys­fakcję w towa­rzy­skich bo­jach o po­wszechny ekwiwa­lent. Wyda­wało mi się więc, że jestem do­brze zo­rientowany we wszyst­kich cud­nościach tej gry. Nie­stety. By­łem w błę­dzie.

Przekona­łem się bowiem ostatnio, kiedy przy­szło mi przez parę tygodni ku­rować się w szcza­wieńskim sa­natorium Nr 1, że brydż, choć nie wy­stępuje w oficjal­nym reje­strze za­bie­gów balneolo­gicznych, jest jed­nym z do­brych środków terapeu­tycznych.

W warun­kach sa­natoryj­nego ży­wota, kiedy już od rana roz­mowy toczą się tylko o tym, co kogo i gdzie boli, jakie sto­suje za­biegi, kiedy towarzy­skie dys­kursy wy­pełniają bez reszty wspomnie­nia ze szpitali i sal operacyj­nych (brr), z jaką roz­koszą wpada, się w klu­bowy fotel i tam zapomina o wszel­kich dolegliwo­ściach, własnych i cudzych, poświęca całą uwagę brydżowi.

Nie ważne, że gra się dosłow­nie o nic. Prze­pra­szam. Źle się wyrazi­łem. Bo właśnie do­piero w takich wa­runkach gra się dla prawdzi­wej przyjem­ności. A to przecież wcale nie taka znów bagatelna stawka. Ba, przyjem­no­ści tym większej, że przy stoliku pa­nuje at­mosfera wza­jemnej serdecz­ności, że za­cho­wa­nie  się  grających  wo­bec  partnera i prze­ciwni­ków może być sta­wiane jako wzór.

Właściwie w owych sanatoryj­nych par­tiach tytko ja nie re­lak­sowa­łem się w pełni. Z zawo­do­wej bowiem cie­kawości sta­rałem się pod­pa­trzeć zjawi­ska oby­cza­jowe, kto i jak gra.

   Przede wszystkim ujawnia się ludzka sła­bość do chwale­nia. Czym można się chwalić przy sana­toryj­nym stoliku? Głównie tym z kim się grało i gdzie się grało. Za­raz więc na wstępie usłyszałem od sympa­tycznego miej­sco­wego leka­rza i bry­dżysty – entuzja­sty, iż gry­wał z samym(!) redaktorem Rożeckim. Stwierdze­nie to było wypowia­dane takim to­nem,  że słu­cha­czowi nie wy­padało nic in­nego, jak wpaść w szczery zachwyt... Dwaj inni, równie młodzi co długo­włosi ludzie, nie­zbyt skromnie infor­mowali ogół, że... grywają w turniejach. A żeby do­dać sobie splendoru rzucali od czasu do czasu różne określenia w ro­dzaju lawintal, pa­rada, przy­mus, choć – słowo daję – na­zwy te nie miały absolutnie żadnego związku z ich grą. Coś tam jednak owi młodzi lu­dzie w so­bie mieli, gdyż nigdy nie brako­wało im uroczych ki­biców, a trudno so­bie wy­obra­zić, aby podry­wali „na grę w bry­dża”.

   Nie zdo­łałem usta­lić jedno­znacznej odpo­wiedzi na pyta­nie – kto gra w brydża. Przy sa­na­toryjnych stoli­kach spoty­kały się bowiem osoby płci obojga, w wieku od dwudziestu do sie­demdzie­sięciu lat i repre­zen­tujące naj­roz­maitsze zawody. Najsym­patyczniej­szą – w moim od­czuciu – partię sta­nowiła czwórka składająca się z filo­zofa (za­wodowego!), gór­nika, le­ka­rza i energetyka.

   A teraz dla mnie rzecz naj­ciekawsza – jak tacy pełni amatorzy grają? Otóż wbrew temu, co mogłoby się wyda­wać, wcale nie tak źle.

Licytacja:

Popular­ność Wspól­nego Ję­zyka jesz­cze tu nie sięga. Po prostu mówi się to co się ma w karcie we­dług przedwo­jen­nych, culbertso­nowskich wzo­rów (dwa w kolor to prawdziwa po­tęga!) i... kontrakty by­wają zu­pełnie przy­zwoite.

Wist:

Ten ele­ment gry jest zdecy­dowanie najsłab­szy. Obowią­zuje tu tylko nie­śmiertelna za­sada, że jeśli part­ner licyto­wał jakiś kolor, to koniecznie trzeba pierwsze wyjście dać naj­starszą(!) kartą tegoż ko­loru. Poza tym całko­wita do­wolność zagrań, zrzutek itp. Natomiast w myśl za­sady, że najlepszą obroną jest atak szczególną wagę przywiązuje się do roz­grywki, l istotnie jest tu znacznie lepiej z tech­niką gry, choć... z uogólnie­niami tu ostrożnie. Zdarzyła się bo­wiem w Szczaw­nie oso­bliwa roz­grywka szlema ka­rowego. Oto roz­kład:

97543

A986543

7

AKW

K52

AW109543

106

DW7

W873

KD62

Wist Asem, który został przebity. As i blotka trefl – (E nie podłożył fi­gury) – prze­bitka. Dwa razy pi­kami i raz przebitką kier wejścia na stół i za każ­dym ra­zem przebicie trefli. Z kolei Król – długi namysł – i ze stołu zostaje wyrzucony Walet. Prze­bitka Damy Królem i już było zwycię­stwo.

Tak, a kiedy zafascynowany tą rozgrywką zapy­tałem o tę zrzutkę Wa­leta, usłysza­łem, w odpo­wiedzi: Tak byłam zdener­wowana wy­soką grą, że zapomniałam czy zeszły już starsze figury pi­kowe...

 

D82

K102

AD10864

8

Słowem miło gra się w bry­dża przy sanatoryj­nym sto­liku, ale le­piej – bądźcie zdrowi !

 

Komentarz Pikiera

2001

Rozgrywka była być może „osobliwa”, ale – jak się wy­daje – była... optymalna !

97

98

W

K

W

D

W87

Rozgrywająca wie, że E ma re­nons w kie­rach albo w pikach.

Renons kie­rowy jest mniej praw­dopodobny, po­nieważ z ósmym Asem W prędzej wszedłby do li­cytacji kie­rami niż z siódmym.

Także szansa a priori na po­dział koloru 7–3 jest większa niż na 8–2.

 

Nie jest więc wcale wyklu­czone, że roz­grywająca pod­świadomie to wie­działa, ale emocja nie po­zwoliła jej na przeniesie­nie tego do świa­domości, i stąd wyszło nieco za­bawne uzasad­nienie.

A może sobie za­kpiła?... Wypo­wia­danie bzdurnych komentarzy jest często źródłem nie­pośledniej ucie­chy (dla wypowia­dają­cego).

 

D

K

AD

Dzień póź­niej:

Pikier po­pełnił lap­sus stwier­dzając:

Także szansa a priori na po­dział ko­loru (kiero­wego) 7–3 jest więk­sza niż na 8–2.

bo podob­nie można by optować pikami na ko­rzyść re­nonsu kie­rowego:

Także szansa a priori na po­dział ko­loru (piko­wego) 4–3 jest więk­sza niż na 5–2.

Najlepiej mówić tylko o szansach a posteriori, a jeśli już a priori, to tak:

Szansa a priori na układ 74 w star­szych jest więk­sza niż na 8–5.

    

Rozmaitości

Co no­wego... 

do Brydża

Nie samym brydżem czło­wiek żyje:  do Czytaj!

brydż, brydz, bridge, brydż sportowy, brydz sportowy, bridge sportowy, Sławiński, Slawinski, Łukasz Sławiński, Lukasz Slawinski,

Lipiec 2001